MERHABA, czyli z Comeniusem w Turcji
Odprawa celna przeszła nasze wyobrażenia. To, co według nas było małą butelką wody mineralnej dla służb lotniska stanowiło potencjalne zagrożenie na pokładzie.
Skromny, acz smakowity posiłek i niezapomniane widoki za oknem sprawiły, że smutki związane z przejściami bez bramki nie trwały w nas długo, a lot minął szybko. Mimo iż był z przesiadką we Frankfurcie, gdzie zamiast niesamowitemu obiektowi się przyglądać-gnaliśmy na złamanie karku po zawiłościach jego korytarzy, by zdążyć na lot do Istambułu. Ku naszemu zdziwieniu przywitały nas tam twarze w maseczkach i miła pani za okienkiem, która zgrabnym i wolnym ruchem wkleiła nam do paszportów wizę na 30 dni.
Przy wyjściu od ponad dwóch godzin (40 minut spóźnienia) oczekiwali naszego pojawienia się: dyrektor szkoły YIBO w Cide Mehmet Car oraz koordynatorka projektu Nagihan Kale wraz z załogą autobusu.Już pierwsze spotkanie z Istambułem wzbudziło nasze zdziwienie - na ulicy pasy cztery - a samochody ustawiają się w sześciu rzędach. Jeździe towarzyszy nieopisany hałas – wiecznie brzmiących klaksonów samochodowych, wygrywających takie melodie, że głowa boli.
Kolejnym zaskoczeniem okazała się recepcja hotelu, gdzie się na trzy dni postanowiliśmy zatrzymać, w której nikt nie mówił po angielsku. Gdyby nie pomoc naszych partnerów, zakwaterowanie zajęłoby nam jeszcze dłużej, bo nie jest rzeczą łatwą ustalenie stawki dobowej dla turystów z Polski. Okazało się, że hotel jest bardzo wygodny, a śniadania – obfitują w różnorodne oliwki, za którymi opiekunowie ( w liczbie 3) przepadali. Pozostałych cieszyła esencjonalna herbata (çay)tradycyjnie podawana w małych szklaneczkach w kształcie tulipana, które trzyma się za brzeżek, aby nie poparzyć palców i chleb (ekmek), którym zajadać się można bez dodatków. Jednak tym, co dostarczało nam najwięcej emocji było dawne miasto Konstantynopol – przestrzeń, której oko nie ogranie, budynki, których żadne kalkulacje nie zliczą oraz zapachy, których nikt wcześniej nie doświadczył.
Bezpośrednie spotkanie z miastem rozpoczęliśmy już 4 maja, gdy na późną kolację udaliśmy się do oddalonego o 20 minut od hotelu miejsca, wśród ciemnych, udekorowanych jeszcze flagami z 1 Maja uliczek. Mimo nocnej pory chodniki – tętniły życiem. Potrawy, ich ogrom i sposób zapijania litrami wody oraz herbata w kieliszku na deser stanowią oddzielny „akapit” tej wyprawy.Jednak należy w tym momencie wspomnieć o zaskoczeniu, jakie nas spotkało, gdy pojawiły się po raz pierwszy przed nami wielkie talerze z kolacją złożoną, jak się później miało okazać, z tradycyjnych potraw tureckich- ryżu (Pilav) i frytek z gigantyczną porcją mięsa (et) i sałatek.
Kolejny dzień ( 5maja) przeznaczyliśmy na obejrzenie wiekopomnych dzieł architektury miasta. W Istambule miejsc, które warto zobaczyć, nie brakuje. Żeby zobaczyć przynajmniej większość z nich, trzeba do tego miasta zawitać parę razy lub zostać w nim kilka tygodni, nam dano 2 dni. Z minimalną pomocą naszych partnerów, nieobeznanych z miejscem, po którym przyszło im nas oprowadzać, znaleźliśmy się w najstarszym miejscu starożytnego Bizancjum, w zachodniej części dzielnicy Sultanahmet, gdzie wraz z tysięczną falą turystów płynęliśmy z jednego obiektu do drugiego. Tym sposobem nasze bose stopy stanęły w Błękitnym Meczecie, Hagia Sophii i Małym Meczecie Aya Sofia, dawnym kościele św. Sergiusza i Bachusa. Widzieliśmy Hipodrom, dzisiaj Koński Plac, na którym ostały się tylko kolumny. Zeszliśmy do podziemi Basilica Cysterna, gdzie wśród mokrych kolumn osadzonych w wodzie szukaliśmy jednej zaopatrzonej w łeb Meduzy. Wypoczywaliśmy pod fontanną, by przemierzyć Kryty Bazar - największe kryte targowisko świata, które wg przewodników zajmuje ponad 30 ha ze swoimi 4000 sklepów. W tym miejscu można kupić wszystko - złoto, srebro, dywany, tkaniny i perfumy, a także wiele innych ciekawych bardziej lub mniej pamiątek. Uczestniczki naszej wyprawy zaopatrzyły się tu w perfumy i szale.
Ci, którzy zdecydowali podarować rodzinie w kraju inne pamiątki, zakupili je na Targu Egipskim, znanym również jako targ korzenny, gdzie po zasmakowaniu można nabyć przyprawy, bakalie, herbatę i kawę na kilogramy w dowolnie przez siebie dobranych zestawach smakowych i cenowych.
Skoro o smakach mowa, tego dnia nasze kubki smakowe po raz pierwszy posmakowały baklawę ( baklava -kruche ciasto z orzechami włoskimi lub ziemnymi nasączane miodem), która stanowiła dodatek do pysznego obiadu, z tradycyjną kawa „po turecku”, która jak się później okazało-tradycyjna jest tylko w Istambule.Korzystając z uroków pogody i pogodnych po obiedzie nastrojów przespacerowaliśmy się jeszcze brzegiem Bosforu, by wmieszać się w tłum mieszkańców Istambułu cieszących się nadejściem wiosny.
Dzień drugi w dawnym „mieście Konstantyna” poświeciliśmy na zapoznanie z Pałacem Topkapı, położonym na cyplu pomiędzy Złotym Rogiem, cieśniną Bosfor a morzem Marmara, gdzie popychani przez tłum przechodziliśmy przez kilka bram ( Cesarska, Powozów) , by wejść do komnat niewolnic, sułtanki matki oraz skarbców. Wrażenie robią ogród pełen kwiatów przeróżnej barwy oraz posadzki ułożone w kwieciste wzory z jasnych i ciemnych kamyków.
Przechadzka zajęła nam pół dnia, jego resztę spędziliśmy na statku płynącym po Bosforze.
Uspokojeni rejsem, wieczorowa porą wyruszyliśmy do miejsca naszego przeznaczenia- Cide.Droga, którą niepraktykujący kierowcy oceniali na siedmiogodzinną, przemierzaliśmy godzin 14. Niezliczona ilość postojów, kilometry serpentyn i niewygoda autobusu sprawiły, że gdy nad ranem ujrzeliśmy w dole Morze Czarne – poczuliśmy tylko głód. Zaspokoiliśmy go w miejscowości Amasra, której brzeg następnie przemierzyliśmy.
Jedni na nogach inni na kolanach, bo bez pierwszych upadków się nie obyło. Nie obyło się również bez debiutanckich fotografii miejscowej flory i fauny, której egzemplarze - podobnie jak i my odpoczywały na skałach.Odpoczynek, jednak nie mógł być długi, gdyż oczekiwano nas już w Cide. I ku naszej wielkiej radości około południa 7 maja naszym oczom ukazała się osada nad Morzem Czarnym, w której na dalekim zboczu znajdowała się szkoła Cide Yatılı ilköğretim Bölge Okulu będąca naszym partnerem w działaniu w ramach programu „Uczenie się przez całe życie”- Comenius-Partnerskie Projekty Szkół.
Miejscowość licząca 5900 mieszkańców z racji swej turystycznej funkcji posiada kilka hoteli i zapewne około 15 restauracji. Nas zakwaterowano w centrum, skąd na posiłki było wszędzie blisko. Dlatego też zakosztowaliśmy tureckiej kuchni pod wieloma postaciami i w wielu miejscach, czym zaskarbiliśmy sobie sympatię miejscowych restauratorów, z których każdy liczył na naszą w jego gastronomii obecność.
Pierwszy dzień z racji naszego wyczerpania podróżą zgodzono się przeznaczyć na aklimatyzację. W tym celu udaliśmy się na zapoznanie z mieszkańcami i urokami Cide. I mieszkańcy i morze powitali nas ciepło. Były pierwsze kąpiele i rozmowy na plaży, w czasie których najbardziej popularnym językiem był język ciała, bo jak się okazało po angielsku mogłam tylko porozmawiać z nauczycielami języka angielskiego.
Dzień drugi był oficjalnym początkiem projektu. Szkoła YIBO, do której droga prowadziła pod górę, przywitała nas gromadą odważnych, serdecznych i zaciekawionych nami dzieciaków, ubranych w niebieskie mundurki. Nasze dzieci podzielone na grupy uczestniczyły w zajęciach z języka angielskiego, wychowania fizycznego, fizyki, nauk społecznych i matematyki, zaś my-opiekunowie mieliśmy możliwość przebywania w gabinecie dyrekcji, który nie tylko rozmiarem przytłoczył naszych dyrektorów, ale też wyposażeniem. Pomieszczenie wielkości naszej sali lekcyjnej wypełniały: telewizor, komputer, sprzęt do monitoringu i urządzenie wielofunkcyjne. W nim to spędzaliśmy większość czasu , debatując i organizując zajęcia dnia następnego.Tego zaś dnia, 8 maja prezentację o Polsce, którą przygotowaliśmy specjalnie na wyjazd, mieli obejrzeć uczniowie, nauczyciele i pracownicy YIBO, a także około 15 innych dyrektorów okolicznych szkół, zainteresowanych nie tylko przedstawieniem, ale i współpracą z nami lub inną polską placówką.
Trzeba przyznać, że z całego pokazu najbardziej widowiskowy był taniec w żółtych koszulkach Platerowa i reprezentacyjnych strojach ludowych rodem z Pasieki. Zdziwienie wzbudził fakt, że wraz z uczniami śpiewaliśmy my-opiekunowie. Taką poczuliśmy więź.
Z racji tego, że projekt miał charakter międzynarodowy, zaproszono nas na spotkanie z pełnomocnikiem do spraw edukacji w Cide, z którym z pomocą tłumaczy (z tureckiego, przez angielski na polski i odwrotnie), porozmawialiśmy o trudnościach w szkolnictwie i korzyściach płynących z racji pełnienia funkcji dyrektora w placówce takiej jak YIBO. Natomiast z burmistrzem Cide już po angielsku wymieniliśmy informacje na temat uroków i atrakcji turystycznych miejscowości.
Zupełnie nowym doświadczeniem był „lunch” spożyty wraz z uczniami YIBO w stołówce szkolnej. Miło było obserwować maluchy jak z apetytem i zupełnym brakiem nieśmiałości wobec obcych przyglądały się naszym bladym twarzom, nie tracąc ani kęsa z posiłku na blaszanej tacy.
Bez kolejnych zaskoczeń się nie obyło, bo po lekcjach ukazał się naszym oczom obrazek: apel kończący tydzień w szkole, po którym uczniowie mający najbliżej do domu wsiadali do busów odwożących je do domów, pozostali zaś rozbiegali się po terenie szkolnym, czekając na rozwój wypadków.Po apelu zarezerwowaliśmy czas na tradycyjny już spacer kamienistą plażą, gdzie z uporem maniaka zbierałam roztrzaskane o płaskie kamienie ostańce muszli. Pojedyncze osobniki naszej wprawy wylegiwały się na tychże ciepłych kamieniach, a większość wpatrywała się w szumiące fale, relaksując się wyśmienicie przed mającym nastąpić wieczorowa porą koktajlem.
Koktajl okazał się spotkaniem integracyjnym z uczniami, którzy z racji kilometrów dzielących ich z domem musieli pozostać w internacie, nauczycielami, pracownikami szkoły oraz chórem z Ankary, który przybył na mający się odbyć następnego dnia Festiwal Chórów. Impreza udała się wyśmienicie, było słodko od domowych ciastek, głośno od muzyki i tanecznie. Zmęczeni z obawą o jutrzejszy napięty harmonogram położyliśmy się spać, a ponieważ w Turcji nic nie dzieje się raptownie i bez przemyśleń następny dzień pozwolono nam zacząć o godzinie 14. Nie chcąc, jednak marnować dnia – już po śniadaniu podreptaliśmy na nadmorskie skały, gdzie nie był nam straszny wiatr, a fale z impetem o brzeg się rozbijające, zadziwiały nas bardziej niż straszyły. Dotlenieni i zauroczeni widokami nadmorskimi udaliśmy się do wartej wspomnienia restauracji, gdzie sympatyczna wielce obsługa, spełniająca nasze zachcianki i obdarowującą nas deserami i pikantnymi niemiłosiernie papryczkami, sprawiła, że posiłkowaliśmy się w niej kilkakrotnie. Z pełnymi brzuchami i przeponami w gotowości udaliśmy się na próby chóru, których uwieńczeniem miał być wieczorny koncert. Jak się okazało staliśmy się nieświadomie Chórem z Polski pod dyrekcją G. Szymanka, który przyjechał na Festiwal Chórów. Fakt, przed jakim nas postawiono, wprowadził rozłam w naszych szeregach. Byli tacy, którzy chcieli opuścić halę sportową, która na czas Festiwalu 9 maja stała się salą widowiskową, inni gotowi byli stanąć nie w szranki z chórem z Ankary i chórem z Cide, ale przed mieszkańcami Cide, którzy przyszli specjalnie na nasz występ.
Zwyciężyła druga wersja i po wyjaśnieniach przeze mnie złożonych, po przeprosinach za brak profesjonalizmu jaki miał nastąpić - wystąpiliśmy i otrzymaliśmy brawa najgłośniejsze ze wszystkich. Pozostaje zapamiętać tylko tę lekcję. Kolejny dzień zapowiadał się atrakcyjnie, więc szybko zapomnieliśmy o niesmaku z poprzedniego wieczoru. Ubrani w długie spodnie i bluzy ( w obawie przez insektami-jak nam poradzono), wyruszyliśmy do parku narodowego.Widzieliśmy ściany różaneczników, pięć rodzajów storczyka, martwego węża i dwa przecudnej urody wodospady.
Do tego kaniony, z którego jeden ma myć w swych rozmiarach czwartym na świecie, drzewa i chaszcze, pośród których można by kręcić filmy fantasy.Przemierzyliśmy autobusem dziesiątki kilometrów serpentyn, a także przeszliśmy strumienie z mniejszym i większym poświęceniem. Warto było wybrać się na piknik w malownicze tereny, których do dziś nikt nie usystematyzował, nie oszacował i nie policzył różnorodności zwierząt i roślin na nim. Człowiek, który był naszym przewodnikiem, z zamiłowania fotograf, z zawodu nauczyciel i pasjonat tradycji ludowej wiedział i opowiedział nam o tym miejscu wiele. To był dobrze przeżyty dzień. I tylko stroje mieliśmy niewłaściwe, bo ani do wspinaczki po skałkach się nasze buty nie nadawały, ani skoków po kamieniach w strumieniu. Miały nas chronić przed owadami, tych jednak nie dostrzegliśmy. Mało nam było tego dnia rekreacji, wieczorem umówiliśmy się na mecz siatkówki i piłki ręcznej. Zabawa była wyśmienita, a rywalizacja praktycznie żadna, gdyż grupy były mieszane pod względem narodowości, płci, wieku i wykształcenia.
11 maja był dniem wyjazdowym - cel podróży stanowiło miasto powiatowe Kastamonu, oddalone o 150 km. serpentyn od Cide.Do tego mementu pogoda nam sprzyjała, ale gdy tylko wspięliśmy się na punkt widokowy – lunął deszcz. Musieliśmy zrezygnować z wyprawy na zamek górujący nad miastem, zwiedziliśmy tylko muzeum twórczości ludowej, gdzie przyglądaliśmy się sposobowi wyrobu tradycyjnych tureckich szat oraz muzeum kapeluszy.
W drodze powrotnej wróciły pogoda i dobre humory, gdyż zapowiadała się wizyta w kolejnej szkole z internatem, podobnej z rozmieszczenia, kształtu i funkcji do naszej partnerskiej YIBO. Czekano tam na nas z kolacją, w zamian za którą wystawiliśmy swą prezentację. Do hotelu wróciliśmy późną nocą, to jednak nie rzutowało na nasze podejście do projektu w dniu następnym.
Już o godzinie 9 byliśmy w drodze do pierwszej z trzech wyznaczonych do odwiedzenia przez nas szkół. Naszym przewodnikiem po Cide był tego przedpołudnia dyrektor Mehmet Car, który zabrał nas do sąsiadujących z jego szkołą placówek.
Witano nas tańcem i muzyką, przyjmowano szeroko otwartymi ramionami i okrzykami radości.
Mieliśmy w każdej ze szkół okazję zamienić kilka słów z nauczycielem języka angielskiego, dyrektorem i gronem. To co zachwycało, to zachowanie tureckich uczniów - zaciekawienie nami, chęć dotknięcia czy darowania drobnego upominku. Na nasz widok wybiegali do bram szkolnych, ustawiali się na schodach i wychylali z okien. Wręczano nam kwiaty i pamiątki, prosząc o kontakt z innymi szkołami w Polsce. Dalszą część dnia spędziłam na przygotowaniach do wieczornego „show”. Wraz z Piotrkiem Bieńkowskim i Bartkiem Kęclem ćwiczyliśmy kroki, ruchy i kwestie do przedstawienia. Pozostali mieli ostatnią szansę na pożegnanie się z morzem. Przemierzali 14 km plaży, spacerowali uliczkami Cide lub spali zmęczeni trudem porannego wizytowania szkół. Według planu o 20.00 zaś w praktyce godzinę później odbyło się podsumowanie projektu z udziałem społeczności Cide. Było przedstawienie po angielsku „Piernikowy Ludzik” i recytacja tureckich utworów przeplatana piosenkami. Pokazano prezentację multimedialną mającą wprowadzić nas w temat przestawienia, będącego naszym produktem końcowym „Hacivat i Karagoz”.
Wykorzystaliśmy ten moment do obdarowania naszych gospodarzy upominkami z Polski.
Po tradycyjnym ptasim mleczku atmosfera zrobiła się serdeczna i słodka. Nikomu nie chciało się wychodzić z domu kultury; zdjęciom, uściskom, a nawet łzom nie było końca. Wieczór był ciepły, jak każdy tutaj, a nasi uczniowie zyskali grono nowych znajomych, więc do hotelu wracaliśmy wolno. A ostatni dzień w Cide poświęciliśmy na pożegnania z ulubionymi restauratorami, pracownikami hotelu i partnerami z projektu. Podczas wizyty w YIBO otrzymaliśmy certyfikaty uczestnictwa w projekcie, kubki i koszulki z logo miejscowości. Były pamiątkowe zdjęcia, serdeczności i był tłum machających nam na rozstanie uczniów.
Po kolejnych 14 godzinach jazdy znaleźliśmy się ponownie w Istambule. Skąd dnia następnego wylecieliśmy do Polski. A tu – zimno, podobno w nocy był przymrozek. Zatęskniliśmy za Morzem Czarnym…
Szkolny koordynator projektu
Alicja Zienkiewicz - Zielińska